czwartek, 27 października 2016

Rock look





Halloween za pasem więc ostre przebieranki będą na czasie. To właśnie taka biżuteria jak choker ma w sobie jakąś tajemniczość i pazur. Stały się szalenie modne w ostatnim czasie czemu się nie dziwię, bo można założyć np. prosty wiązany choker w formie tasiemki czy sznureczka na szyi lub bardziej wyszukany i co ciekawe w większości fasonów wygląda się dobrze. Chokery to relikt tego typu naszyjników modnych w latach 90 z tym, że teraz jest dużo więcej wzorów do wyboru i zdaje się, że taka ozdoba bardziej trafiła do odbiorców. Prościutki ascetyczny bardzo szykownie wygląda do białej koszuli rozpiętej u góry. Takie propozycje bardzo przypadły mi do gustu a także polubiły je popularne gwiazdy. W dzisiejszym poście przedstawiam również kilka przykładów jak je nosić. Parę miesięcy temu na blogu jedna z dziewczyn naprowadziła mnie na tą chokerową ścieżkę i tak na niej pozostałam, ku mojemu zadowoleniu. To jeden z dowodów, że kontakt z Wami daje mi powody do blogowych przemyśleń i twórczości wszelakiej. Naszyjniki tego typu to kopalnia pomysłów. Pobawmy się więc w ten chokerowy temat. Moja pierwsza propozycja to ozdoba utrzymana w klimacie rockowym. Wykończeniem jest tu klamra i łańcuszki. Stylizacyjnie nadaje się zarówno do sukienki z dekoltem jak i do prostego top’a. Już udało mi się przetestować tą oryginalna biżuterię w ekstremalnych“hard” warunkach, bo użyłam go podczas sesji motocyklowej. Sprawdził się idealnie. Zdjęcia i całość stylizacji jak zwykle wkrótce. Dziewczyny z pazurem na takie cacka czekają pewnie z niecierpliwością. Zawsze możecie wstąpić do pasmanterii i kupić kawałek tasiemki za kilka złotych żeby sprawdzić jak chokery się nosi. Być może je polubicie tak jak ja.


Przeczytaj również: Cukierkowy melanż



wtorek, 18 października 2016

Samo słońce z tubki



Słoneczne dni już za nami. Są pewnie takie czytelniczki, które chciałyby utrwalić opaleniznę z wakacyjnych wojaży. Ja nie jestem jednak zwolenniczką tradycyjnego opalania. Wolę bezpieczeństwo i zdrowie niż ryzykowne wystawianie skóry na szkodliwe promieniowanie dla uzyskania przyjemnego efektu estetycznego. Uważam, że samoopalacze to dość dobre rozwiązanie, choć nie idealne. Przecież jakby tego nie nazwać to po prostu celowe stosowanie środków chemicznych dla uzyskania poprawy kolorytu naskórka. Jadnak jak z wszystkim nie należy przesadzać i uważać. Jeżeli masz skórę wrażliwą lub alergiczną stosowanie samoopalaczy może spowodować nadmierne wysuszenie naskórka. Na szczęście obecnie producenci takich preparatów dodają do nich substancje ochronne i nawilżające. Więc wydaje się, że możemy bezkarnie cieszyć się skórą muśniętą słońcem cały rok.

Samoopalacz jednak samoopalaczowi nierówny. Moje doświadczenia są różne. Cechy istotne w takich produktach to odpowiednia konsystencja i efekt jaki pozostawia na skórze po zastosowaniu, czyli tzw. smugi. Nieestetyczne plamy to zmora stosowania słońca z tubki. Wiele błędów, które popełniamy podczas aplikacji to zwyczajnie nasza zasługa a na efekty nie trzeba długo czekać. Skóra powinna być bowiem odpowiednio przygotowana. Peeling jest niestety niezbędny. Nakładanie samoopalaczy za pomocą rękawicy pozwala równomiernie rozprowadzić preparat. Do twarzy dobrze zastosować gąbeczkę. Na miejsca bardziej wysuszone czyli kolana, łokcie, kostki, nadgarstki należy uprzednio nałożyć balsam nawilżający, dzięki czemu unikniemy zbyt intensywnych przebarwień. Po zabiegu najlepiej umyć dłonie i odczekać około minuty i dopiero się ubrać. Pamiętając o tej zasadzie nie zabrudzimy ubrania. To takie porady o których większość Pań stosujących samoopalacze doskonale wie ale nie zaszkodzi je przypomnieć. Teraz będzie już samo przyjemne, czyli moje testy trzech środków brązujących.

Lirene Dermoprogram, Bronze Collection, samoopalający krem do twarzy i ciała
Z całej palety Lirene wybrałam właśnie krem. Choć chyba najbardziej popularne są balsamy, których jest cała masa. Zawiera w swoim składzie kompleks PRO-Bronze-Care jest to formuła wykazująca działanie odżywczo-nawilżające. Zachęcająca jest lekka kremowa konsystencja, która sprawia że można nałożyć cienką warstwę samoopalacza. Bardzo szybko się wchłania pozostawia skórę miękką i nawilżoną, no i oczywiście muśniętą delikatnym złotawym efektem kolorystycznym. Dokładnie to czego szukałam bez smug i przebarwień. Opalenizna pojawia się po około 2 godzinach od aplikacji. Najlepszą zaleta jaką posiada jest niezaprzeczalnie przyjemny słodkawo-kwiatowy zapach. Dzięki tej kompozycji po zastosowaniu kremu Lirene można poczuć się odświeżonym i wypoczętym. Ewidentnie ten krem działa na moje zmysły. Dlatego będę go wypatrywać podczas kolejnych zakupów kosmetycznych. Obecnie krem dostępny jest w Rossmann'ie w promocyjnej cenie 12.99 zł za opakowanie 75 ml, więc może się skuszę na kolejne opakowanie.

Skład:Aqua (Water), Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Dihydroxyacetone, Glycerin, Polyglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Glyceryl Stearate, Methyl Gluceth-20, Isopropyl Myristate, Caprylic/Capric Triglyceride, Dimethicone, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Palmitic Acid, Stearic Acid, Tocopheryl Acetate, Cetyl Alcohol, Citric Acid, Methylparaben, Phenoxyethanol, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Linalool, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone, Citronellol, Caramel.
Kolejnym moim słoneczkiem w tubce było “Sun Ozon” – mleczko. Jest to marka dostępna również w drogerii Rossmann. Tym razem przyciągnęła mnie niesłychanie korzystna cena. Opakowanie duże, bardzo duże, bo aż 200 ml można kupić za 9.90 zł. Ja bladolica kobieta pomyślałam ekonomicznie przyda się taki zakup! Starczy z pewnością na długo ale czy można być z tego mleczka dostatecznie zadowoloną...hmm. Owszem forma mleczka jest delikatna więc aplikacja jest dość prosta. Pomimo jednak trzymania się dokładnie zasad procedury rozprowadzania samoopalaczy o której Wam pisałam wcześniej. Zdarzają się miejsca, które nie są równomiernie zbrązowione po zastosowaniu mleczka. Największym minusem tego specyfiku jest dziwny nieprzyjemny zapach. Reasumując nie wiem czy warto przedkładać ilość nad jakość. Bo przecież my kobiety lubimy przyjemne, pachnące oraz skuteczne kosmetyki i do takich chętnie wracamy. “Sun Ozon” - mleczko to raczej wybór mało przemyślany...choć dla oszczędnych może być trafny.
Skład: Aqua, Isopropyl Palmitate, Glycerin, Ethylhexyl Stearate, Dihydroxyacetone, Cetearyl Alcohol, Methyl Glucose Sesquistearate, Dimethicone, Panthenol, Glyceryl Stearate, Tocopheryl Acetate, Citric Acid, Parfum, Xanthan Gum, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Disodium EDTA, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder.

Na koniec muszę się przyznać, że zaintrygowała mnie ostatnio w aptece seria Ziaji Cupuacu. Niestey nie mam w czcionkach tego francuskiego C z ogonkiem, który jest w nazwie ale i tak znajdziecie produktu na półkach apetycznych lub sklepowych bez problemu. Dostałam ostatnio kilka próbek, Brązującego kremu odżywczego na dzień Ziaja Cupuacu. W składzie tego kosmetyku można znaleźć oczywiście masło cupuacu i karite dlatego krem dobrze odbudowuje lipo-strukturę naskórka. Może on być śmiało stosowany jako krem ochronny przed promieniami UV oraz jako kosmetyk łagodzący podrażnienia. Nawilżenie i zmiękczenie naskórka uzyskuje ponieważ zawiera olej makadamia a także olej z orzechów brazylijskich. Ten ostatni olej jest również wyczuwalny w zapachy kremu, przynajmniej tak mi się wydaje. Zbrązowienie skóry po zastosowaniu tego kremu jest naprawdę delikatne gdyż zawiera minimalne stężenie DHA ( dihydroxyaceton) a jest on odpowiedzialny za powstawanie opalenizny. Jak zwykle Ziaja wypuściła całkiem dobrą serie, która mnie nie zawiodła. Mam jeszcze balsam ale go dopiero wypróbuję. Ma dość szerokie zastosowanie i nadaje się również jako maseczka do włosów. Upss, czemu nie zobaczymy jak to działa. Bardzo prawdopodobne, że znajdziecie test tego balsamu u mnie na blogu przy okazji tematów pielęgnacji włosów. W każdym razie krem brązujący zasługuje na przetestowanie jeżeli macie na to ochotę. Nie jest wykluczone, że już go testowałyście. Jeżeli tak napiszcie jakie są Wasze opinie.

Skład: Aqua (Water), C12-15 Alkyl Benzoate, Octocrylene, Triethylhexanoin, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Bis-Ethylhexyloxyphenol Methoxydibenzoylmethane, Dimethicone, Propylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Dihydroxyacetone, Elaeis Guineensis (Palm) Oil, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Bertholletia Excelsa Seed Oil, Tocopherol, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Oil, Squalane, Theobroma Grandiflorum Seed Butter, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Parfum (Fragrance), Linalool, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Citric Acid.
Żegnam się z Wami i życzę pomimo jesiennej pogody jak najwięcej słoneczka, choćby takiego z tubki. Na to zawsze sobie można pozwolić, no i dobrze łykać witamine D3 w pigułce. Nie zapominajcie o tym suplemencie jesienią i zimą podobno działa również na nasze samopoczucie. Bez obaw jakoś przetrwamy do wiosny.

czwartek, 6 października 2016

Pokaz mody Impresa di Lusso, jesień/zima – 2016/17




Wrzesień obfitował w pokazy mody nowych kolekcji jesienno-zimowych. Wrocławskie galerie handlowe prześcigały się z promocją swoich propozycji jakie przygotowały dla klientów mniejsze i większe sklepy odzieżowe. Sama wrzuciłam na mojego Facebooka dość dużo informacji dla Was o takich imprezach. Zapytacie dlaczego? Warto pójść i obejrzeć co będzie trendy. Jesień to czas refleksji również nad zawartością naszej garderoby. Ja chciałam zobaczyć te bardziej ciekawe, cóż nie udało mi się wybrać na wszystkie. Ach, ta wieczna walka z czasem. Dzisiaj chcę Wam zrelacjonować pokaz jesień-zima 2016/17 salonu multibrandowego Impresa di Lusso, który znajduje się w galerii handlowej Renoma. Jakie były propozycje sklepu? Warto było zajrzeć na taki pokaz ponieważ sklep posiada w swojej ofercie kilka znaczących marek w świecie mody. Całość podzielona była na kilka bloków w których można było obejrzeć w kolejności propozycje następujących projektantów:

1.Armani Jeans 2.Liu Jo 3.Pierre Balmain i Trssardi Jeans 4.Roberto Cavalli 5.JOOP! 6.Versace Jeanse 7.Versace Collection oraz ELISABETTA FRANCHI.

Większość z tych marek wystawiało swoje projekty na pokazach światowych między innymi na pokazach w Nowym Jorku. Jednak jak to się mówi: ”nie można się wybrać do Nowego Jorku to Nowy Jork przyszedł do nas” i zapachniało wielkim światem.




Pokaz prowadziła przeurocza polska fotomodelka, aktorka oraz prezenterka telewizyjna Kasia Sowińska. Z którą notabene udało mi się zamienić kilka słów na temat pokazu jak również zrobić pamiątkową fotkę na ściance, której nie umieszczę na blogu, bo niestety zupełnie nie wyszła technicznie dobrze a szkoda :) Organizatorzy przygotowali profesjonalną oprawę muzyczną oraz catering dla gości, a przede wszystkim przyjazną atmosferę na którą nie można liczyć na dużych pokazach. Gdzie indywidualny odbiorca nie jest zawsze w centrum uwagi. Stojąc gdzieś na szarym końcu w tłumie trudno delektować się pokazem. Na przykład z za pleców jakiegoś barczystego Pana, który zasłania wszystko...żartuję. Tu było wygodnie, ekskluzywnie i elegancko. Czułam się dopieczona. Oczywiście, że w dniu pokazu są rabaty, więc można było skorzystać z ofert promocyjnych.


Przejdę jednak do meritum mojej dzisiejszej opowieści. Co będzie trendy w sezonie jesień-zima 2016/17?

Zauważyłam, że niektóre tendencje utrzymują się już od kilku sezonów i dobrze nie musimy wymieniać całej szafy i robić totalnej rewolucji w szafie. Temat który szalenie mi się spodobał to długowłose futerkowe kamizelki. Futerko było również obecne na wykończeniach kurtek zimowych jako obszycie kapturów. Ogólnie na pokazie przewijała się cała seria różnych modeli kurtek. Myślę, że warto postawić na różnokolorowe pikowane puchowe lub poliestrowe kurteczki. To warto mieć zawsze zwłaszcza gdy przyjdą chłodne dni. Drugi temat to spodnie oczywiście nadal supermodne są jeansy z przecierkami i dziurami. Jednak moją uwagę zwróciły spodnie z ekoskóry. Wszystko co nie jest zwyczajnie gładkie lecz posiada mniejszy lub większy połysk jest modne tej jesieni. Wszelkie imitacje skór, lateksów i winylu to tendencja wszechobecna również na innych pokazach. Mam nadzieję, że takie modele znajdą swoich zwolenników, bo nie ulega dyskusji fakt, iż należy mieć do takich spodni odpowiednią figurę. Na samym końcu coś co mnie zafascynowało i jest to moje tegoroczne odkrycie. Są to różnokolorowe dresy. Jednak te prezentowane na pokazie były często opatrzone w jakiś żywiołowy print, który przykuwał uwagę odbiorców. Nie były to zwyczajne dresy ale takie z polotem dla odważnych. Pojawiały się również zupełnie nie oczekiwane ozdobniki wydawałoby się nie pasujące do dresu na przykład błyszczące złote cekiny. Teraz już wiem koniecznie tej jesieni muszę uzupełnić szafę o jakiś fajny “cool”dres. Ciekawe czy coś Wam wpadnie w oko czego jeszcze nie macie na nadchodzący sezon jesień/zima. Dzisiejszy tekst uzupełniłam o film zawierający slajdy z pokazu. Myślę, że w takiej formie można obejrzeć dużo więcej i wygodniej niż gdybym wstawiała poszczególne fotki omawianych modeli. Zapraszam Was do obejrzenia go i do komentarzy, które jak zwykle są mile widziane. Na filmie pominęłam propozycje z kolekcji mody męskiej. Mam nadzieję, że Panowie mi wybaczą. Myślę, że dzisiejszy wpis relacjonujący pokaz zachęci Was do wybrania się na jedną z kolejnych tego typu imprez organizowanych przez salon Impresa di Lusso.

Przeczytaj również: Zwyczajnie kobieta


niedziela, 25 września 2016

Miejskie safari – frędzle i printy






Kobieta zagubiona w wielkim mieście od czasu do czasu udaje się na polowanie. Witryny kuszą i wyzwalają nasze pierwotne instynkty. Nie wiem kto to powiedział, że kobiety to bardziej słuchowcy. Natomiast przeciwna płeć podobno kieruje się zmysłem wzroku bardziej od nas. Nikt tak jak my nie dostrzega niuansów kolorystycznych, a co ciekawe w dodatku potrafimy je doskonale usystematyzować w wyszukane nazewnictwo. Polowaniem może być również szukanie na mieście obiektu westchnień. Mężczyźni zdaje się, że bardzo lubią polować a może chcą być upolowani? Nie wiem... czy czytaliście może kiedyś felietony Beaty Pawlikowskiej? W jednym z nich pt. “Lew i żyrafa” autorka w dość obrazowy sposób opisuje czego szukamy, co daje nam szczęście. Kto jest lwem a kto żyrafą w naszym życiu. Zatem trochę w przenośni miejskie safari to polowanie na ludzi, na kolory, zapachy miasta, wreszcie na to ulotne uczucie zadowolenia. Stylizacja którą Wam pokazuję jest na poprawę humoru. Mimo, że to jedna z ostatnich stylizacji typowo letnich w tym roku na moim blogu. Czas pomyśleć o jesieni. Drogie Panie cóż udało mi się dobrać dla Was na pożegnanie lata? 


Sukienka jest z H&M-u w bardzo duży print. Posiada florystyczny motywy miętowo - zielony oraz biały. Kwieciste wzory wyraziście obrysowane są grubą brązową kreską. Jeśli chodzi o krój sukienki jest ściśle przylegająca do sylwetki i lekko plażowa, bo bez pleców. Tego nie zauważycie na zdjęciach ponieważ mam na sobie...no właśnie element maksymalnie zafrędzlowany. Śmieszne fikuśne ponczo wygląda jak wydziergana przez moją babcię narzuta lub obrus. Tak na prawdę to jeden z dodatków do ubioru, który zaproponowała marka "Vero Moda". Tylko jak wypatrzyłam to ponczo w jednym z second hand’ów pomyślałam...musi być moje z dwóch powodów. Po pierwsze frędzle wciąż są szalenie modne w każdej postaci również na butach i torebkach oraz ponczo jest wielofunkcyjne, mogę go używać do wielu stylizacji również tych jesiennych. Dobrze mieć coś takiego w swojej szafie, co przyda nam się o każdej porze roku. Opisując dzisiejszą stylizacje nie zapomniałam również o ciekawych butach. Mam je już kilka lat to czekolado-brązowe klapki na koturnie, które imitują drewniaki. Mają jednak tą przewagę, że są wykonane z leciutkiego plastiku. Urozmaiciłam je trochę ponieważ w podeszwie mają otwór przez który przeciągnęłam szeroką atłasową wstążkę. Po takiej modernizacji buty teraz wiąże się na kokardę wokół kostki. Lubię czasem takie małe ulepszenia, dzięki czemu buty dobrze się trzymają i są stabilniejsze niż klapki. Poza tym wyglądają bardziej elegancko. Na końcu pozostaje mi napisać kilka słów o torebce. Trafnym strzałem był także zakup tej wesołej torebki marki “Bagolitas by Janice”. Kiedy jedna z moich koleżanek ją zobaczyła od razu miała lepszy humor, ten brązowy frędzlowy puszek u góry, przypomina jakieś małe przytulne zwierzątko. Jest naprawdę urocza. Zajrzałam na stronę producenta jaka jest oferta takich oryginalnych torebek. To wyrób handemade, więc nie są niestety tanie - 234 zł to cena za torebkę. Motywy i kolory tej projektantki są zazwyczaj żywe posiadanie takiego dodatku rozwesela nawet nudne stylizacje. Nie wiem czy ktoś by się zdecydował na jej zakup ale ja jestem zadowolona zwłaszcza, że dałam za nią jedyne 3 zł na wyprzedażach z second hand’ów. Warto zapolować na dodatki w sklepach z drugiej ręki możemy znaleźć tam coś oryginalnego, na co nie zawsze byłoby nas stać w tradycyjnym sklepie. Wprawdzie ciągle poluję na jakiś model torebki ze znaczkiem “YSL” ale na razie zadowalam się tym co jest i co oczywiście mi się podoba. Zastawiam się jakie łupy z ostatnich polowań w ciuchlandach mają moje czytelniczki, może równie nietypowe jak moje. Zapraszam do komentowania zaprezentowanej stylizacji. Zajrzyjcie również czasem na mój kanał “KasiaSignum” gdzie postaram się realizować mój najnowszy pomysł. Trzeba się rozwijać aby iść do przodu, tak myślę :) Tematycznie będzie to poradnik. Znajdziecie tam filmiki oraz prezentacje slajdów z imprez skierowanych do kobiet oraz tutoriale jak coś zrobić samemu..może coś jeszcze ale to na razie moja tajemnica. Czekam na Wasze opinie :)

Przeczytaj również: Kardigan w roli głównej

środa, 21 września 2016

Wystawa – “Wspomnienie miłosnego święta”


Istnieją takie nostalgiczne chwile w życiu człowieka do których zawsze wraca. Wystarczy zapytać naszych mam i babek jak kiedyś wyglądał ślub i wesele. Wiele rzeczy zaciera się w pamięci, jednak to wydarzenie pozostaje wiecznie żywe, pomimo że fotografie ślubne już pożółkły a sukienka panny młodej leży gdzieś na dnie szafy, o ile w ogóle jeszcze istnieje. W ostatni weekend wybrałam się do Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu na finisaż wystawy “Wspomnienie miłosnego święta”, który był połączony z wieczorem czytania wierszy Miłosza. Wystawa to zbiór starych fotografii ślubnych z okresu PRL-u oraz niesamowita kolekcja sukien ślubnych. W niewielkiej sali czas stanął w miejscu, słuchając muzyki z adaptera “Bambino” można było poczuć magię tamtych lat. 




Jak zatrzymać chwile kiedy on i ona przyrzekali sobie miłość, wierność i uczciwość dopóki ich śmierć nie rozłączy. Fotografia ślubna a także monidło ( obraz pary ślubnej spotykany w tym okresie) zatrzymują w czasie i przestrzeni chwile piękne i ulotne. Niesamowicie spodobał mi się cytat z publikacji opisującej wystawę “Śmierć kochanków jest zawsze eleganckim rozwiązaniem fabularnym. Julia się nie roztyje, Romeo nie wyłysieje. Nie przygarbią się, nie zgrzybieją, ząb czasu oszczędzi ich zęby”cyt.1,...na fotografiach będą bowiem zawsze młodzi i najpiękniejsi. Tego przecież wszyscy pragną.


Suknia ślubna to kostium, który przeistacza kobietę w księżniczkę dodaje jej czaru i powabu. W czasach tak trudnych jak okres powojenny i późniejszy okres PRL-u w Polsce to było nie łatwe. Brakowało odpowiednich materiałów oraz wysoko wyspecjalizowanych sklepów, które były niezbędne do uszycia takiej kreacji. Pierwsze sklepy tego typu pojawiły się dopiero w latach 60-tych podobnie jak i wypożyczalnie strojów ślubnych. Okres wcześniejszy to wyłącznie szczycie sukien na miarę u krawcowej lub wykonanie ich samemu. Trudny ekonomicznie czas powojenny, czyli lata 40 i 50 zmuszał przyszłe panny młode do heroicznych poszukiwań samego materiału z którego miała być uszyta suknia lub kostium (również popularny w tym okresie). Trudno było zdobyć cokolwiek, problem był także ze zdobyciem odpowiedniej bielizny oraz obuwia, więc całość stroju musiała być długo kompletowana często na bazarach nazywanych “ciuchami’”, gdzie handlowano ubraniami z paczek z zachodu. Gdzie można było zaczerpnąć inspirację co do formy i kroju wymarzonej sukni ślubnej? W latach 60 zaczęło ukazywać się pismo “Świat mody”, które było poświęcone strojom ślubnym. Ulubionym źródłem do podglądania zachodu i śledzenia najnowszych trendów modowych było jednak niemieckie pismo “Burda Modern”. Czasopismo uzyskało dlatego dość dużą popularność gdyż było uzupełnione o wykroje ubrań, które można było uszyć samemu. Mimo większej dostępności do wzorców przenikanie kulturowe nie następowało w skali 1:1, było to raczej adoptowanie pomysłów i wplatanie ich na nasz polski grunt. Stylizacje wielkich światowych dyktatorów choćby Yves’a Saint Laurent'a (bikini obszyte kwiatami) były zbyt odważne i prowokujące. Warto przyjrzeć się również na wystawie używanym materiałom. W latach 60-tych pojawiły się materiały syntetyczne (kremplina, bistor), które miały swoje zastosowanie w strojach ślubnych. W okresie PRL-u powstaje również “nowa świecka tradycja”, czyli śluby cywilne. Tu białe suknie ślubne nie miały raczej zastosowania. To w końcu ceremonia bardziej urzędowa i nie wypadało iść na nią np. w welonie. Strój dostosowany na taką okazje to dobrze skrojona garsonka lub sukienka w dowolnie wybranym kolorze, na wystawie również można zobaczyć kilka takich przykładów. Nareszcie w latach 90-tych pojawiła się popularna “beza”. Suknia z dużą ilością tiulu, opiętym stanikiem i bufiastymi rękawami. To jest właśnie typowy przykład przenikania wzorców, które stały się bardzo dostępne. Było to naśladownictwo tego, co można było obejrzeć w tamtym okresie w telewizji. I tu nastąpiła moja konsternacja dlaczego tak późno...czy to na pewno odwilż polityczna zmieniła gusta pań młodych. Kilka lat temu odwiedziłam parę salonów ślubnych razem z moją przyjaciółką i co się okazuje. Beza wciąż króluje, może trochę w uwspółcześnionej formie (bo jest to raczej połączenie obfitego tiulowego dołu z gorsetem o odkrytych ramionach) a mamy przecież rok 2016. Mało tego koleżanka chciała uszyć suknię według wzorca z angielskiego magazynu o tematyce ślubnej. Niestety w salonach na pokazany model tylko wzruszono ramionami. Odpowiedź była prosta. “Proszę Pani dziś się szyje to co się sprzeda”, a jak się okazuje polskim kobietom ciągle odpowiada ten sam styl od lat. Choć są nieliczne, które zaczerpnęły by wzorce z trochę innych źródeł. Jednak anegdota ta obrazuje, że jest to zjawisko dość powszechne bardzo ostrożnego podchodzenia do tematu nowości mody ślubnej również w czasach obecnych. Wracając do tematu recenzowanej wystawy.
Jeden z przykładów opisów obrazujących w jaki sposób powstawały ślubne kreacje,są to historyjki z życia wzięte.
Organizatorzy opatrzyli każdy z eksponatów w dość wyczerpujący opis w jakich okolicznościach powstały suknie prezentowane na wystawie. Opisy są czasem zabawne, czasem intrygujące z pewnością obrazują czasy w których powstały. Mnie urzekł jeden z opisów ślubu Pani Alicji Tybrowskiej i Adama Kłobuszewskiego. Data ślubu to 2 maja 1981 r., a odbył się w kościele Opieki Św. Józefa przy ulicy Ołbińskiej. Młoda para do ślubu przyjechała jakże modnym wtedy białym polonezem. Suknia ślubna uszyta była z bistoru, a wykrój zaczerpnięto z magazynu “Burda”. Krawcowymi była mama i ciocia panny młodej. Całość stylizacji uzupełniały białe buty ze skóry na wysokim obcasie, uszyte na miarę w państwowym zakładzie produkcji obuwia Spółdzielni im.Olgina, gdzie pracowali rodzice pana Adama. Najciekawsza jest w tej opowieści zabawa. Goście zaproszeni bawili się w ośrodku wypoczynkowym Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Turawie pod Opolem. Zabawa była oczywiście szalenie udana, a w roli kelnerów wystąpili i tu uwaga...więźniowie z pobliskiego zakładu karnego. Czy dziś coś takiego mogłoby się zdarzyć? Piękna historia z przed lat. Na końcu chciałam jeszcze zachęcić do obejrzenia tej wystawy osoby czytające moją recenzję. Pomimo, że w zeszłą sobotę odbył się finisaż, została ona przedłużona o tydzień, wiec macie jeszcze okazje ją obejrzeć. Szczerze zachęcam to gratka nie tylko dla miłośników mody ale również dla osób interesujących się historią. W opracowaniu dzisiejszego posta była mi bardzo pomocna publikacja towarzysząca wystawie, która opisuje dość szczegółowo zarówno obrzędowość ślubną okresu PRL jak i przekrojowe ujęcie historii mody ślubnej. Zapraszam również na pokaz slajdów z wystawy.

cyt.1 artykuł z publikacji Wspomnienie miłosnego święta, Maria Marszałek



piątek, 9 września 2016

Denimki




W ostatnim czasie moje przyszłe stylizacje wymuszają na mnie zrobienie nowego projektu biżuterii. To dobrze, bo nie osiadam na laurach tylko daje się ponieść kreatywnej fali, która we mnie dżemie. Wielki granatowy kwiat albo sympatyczne denimki...jaka nazwa posta lepiej się sprzeda? Chyba ta druga wersja jest bardziej swojska i przaśna :) 

Ponieważ jestem w trakcie przygotowywania dla Was mojej kolejnej stylizacji, tym razem wczesno jesiennej. Uchylę rąbka tajemnicy: będzie kwiat na torebce, na butach, no i oczywiście, że będzie jeans. Czego mi zabrakło do całości stylizacyjnej kompozycji? Od razu pomyślałam o takich kolczykach, które dziś możecie ocenić. Jak zwykle szukanie wymyślonego wcześniej akcentu w sklepach czasem zajmuje wiecej czasu, niż zrobienie go samemu. Tak właśnie urodził się w mojej głowie “denimkowy” projekt kolczyków. Ponieważ przygotowałam je już jakiś czas temu, muszę powiedzieć...nie unikajcie dużych kolorowych kwiatów w biżuterii. Są świetne zwłaszcza jako kolczyki, efektowne broszki oraz wisiory. Letnie i wiosenne zestawy ubrań, aż się proszą o taki dodatek. Całe lato nosiłam je w różnych kombinacjach. Bo kwiat pasuje do wzorzystej kwiecistej sukienki, tuniki oraz t-shirt’a. Moje kwiatowe ozdobniki ponieważ są granatowo niebieskie pasują również idealnie do jeansu. Denimkowe kolczyki przydadzą mi się jeszcze nie raz.

Jeżeli zajrzeliście do mnie na bloga z ciekawości lub przez przypadek napiszcie jaka jest Wasza ocena? Czy ktoś chciałby nosić coś takiego? Opinia moich czytelników pomaga mi często w kolejnych projektach. Pozdrawiam.

Przeczytaj również: Szepty bieli
 

wtorek, 6 września 2016

Naturalnie, że naturalnie - Annabelle Minerals



Jak właściwie lubimy się malować, my kobiety? Gdyby tak zapytać każdą z nas z osobna odpowiedziałaby bez wahania, że lubi wyglądać w miarę naturalnie. Makijaż naturalny to właściwie taki którego nie widać, nie obciąża i nie zatyka porów. Cera wygląda na bardziej rozświetloną i wypoczętą, koryguje mankamenty skóry. Czy wszystko powinniśmy ukrywać? Na przykład piegi to coś co dodaje kobiecie uroku. Pogląd taki mają również na ten temat mężczyźni. Naturalne piękno zatem jest najlepsze. Są również i takie miłośniczki, które nie zależnie od warstw nałożonych na twarzy czują się komfortowo i naturalnie. Przypomina mi się Joann Collins w serialu Dynastia, która kładła się spać i budziła z pełnym mocnym makijażem. Scenarzyści czasem mają fantazję. Przeciętna kobieta odnajduje się na co dzień w lekkich eterycznych makijażach. Naturalność to również pojęcie dotyczące składu kosmetyków. Marka Annabelle Minerals to producent, który daje nam możliwość korzystania z produktów przyjaznych dla naszej skóry. Tajemnica tkwi w prostym a zarazem optymalnym składzie. Większość produktów posiada 4 podstawowe składniki: mika - świetnie rozświetlająca cerę, tlenek cynku, który jest odpowiedzialny za idealny mat w makijażu, dwutlenek tytanu pełniący funkcję filtra UVA/UVB na poziomie 15 SPF oraz tlenek żelaza jest on używany jako pigment dla uzyskania odpowiedniego koloru. Osobiście posiadam “Puder matujący” oraz “Róż mineralny” mają one naturalny skład – bez silikonów, parabenów, konserwantów, talków, sztucznych barwników, olei mineralnych i alkoholu. Podobnie jak cała gama kosmetyków do makijażu tej marki. Ja poszukiwaczka kosmetyków bliskich naturze jestem z nich naprawdę zadowolona. W prawdzie używam tych produktów od niedawna jednak spełniają moje szczególne potrzeby.





Dlaczego wybrałam kosmetyki mineralne?

- Nigdy nie sięgam po pierwszy lepszy kosmetyk z półki. Zawsze dokładnie analizuję skład zanim zdecyduję się na jego zakup. Zbyt pochopne decyzje w tej dziedzinie mogą wyrządzić więcej szkód niż pożytku w postaci alergii. W tym przypadku nie mam takich obaw.

- Wiem, że stosowanie kosmetyków zawierających minerały bardzo dobrze sprawdza się u osób posiadających cerę tłustą lub mieszaną. Ważnym składnikiem jest puder bambusowy, regulujący wydzielanie sebum. Po użyciu “Pudru matującego” moja skóra jest dobrze zabezpieczona przed efektem świecenia na wiele godzin zwłaszcza w tzw. strefie T.

- Nie jestem profesjonalną makijażystką, więc wykonany przeze mnie make-up dzienny, musi być w miarę szybki i niebyt trudny. My kobiety dzisiejszego świata, często zabiegane nie zawsze mamy czas na przesiadywanie wielogodzinne przed lustrem. Dzięki temu, że kosmetyki mineralne mają delikatną jedwabistą konsystencje, ich aplikacja jest naprawdę dziecinnie prosta. Bez ryzyka nałożenia zbyt dużej ilości. Nie używam z reguły różu. Ba, bałam się go jak ognia. Ten stosuję i wiem, że nie zrobię sobie nienaturalnie wyglądającego efekty typu “pąsowe policzki”. Takim różem intensywność koloru, umacnia się poprzez dodanie kolejnej warstwy i delikatne wcieranie wtapiające. Korektory i pudry można również stosować na mokro.

- Kosmetyki mineralne nie obciążają skóry i nie tworzą efektu maski. Opisane produkty są delikatne jak piórko :) Zawarty w składzie tlenek cynku łagodzi podrażnienia a nawet leczy, bywa pomocny w walce z drobnymi wypryskami, które zdarzają się w okresie wahań hormonalnych.

- Są, “do wyboru do koloru”. Nie lubię kiedy paleta odcieni kosmetyków makijażowych jest zbyt krótka. Marka Annabelle Minerals przygotowała, aż 66 rodzajów podkładów mineralnych. Można przebierać, wybierać, analizować, aby wreszcie trafić na ten wymarzony dla naszego rodzaju skóry. Pigmentacja oraz paleta barw zadowoli nawet najwybredniejsze Panie.


- Długi termin ważności to niezaprzeczalnie zaleta. Według informacji podanej przez producenta na opakowaniu mają dwunastomiesięczny okres ważności (oczywiście od otwarcia opakowania). Biorąc jednak pod uwagę, że to kosmetyki mineralne, są w postaci suchej i sypkiej w praktyce są zdatne do użycia o wiele dłużej.

- Ostatnią ich zaletą jest ekonomiczność. Zaledwie niewielka ilość wystarcza na wykonanie pełnego makijażu

Dziewczyny malujmy się z głową. Nie wydając pieniądze w błoto na masę kosmetyków, które potem zalegają w naszych kosmetyczkach. Może lepiej mieć ich mniej, za to dobre jakościowo. Jeszcze jedno producent oferuje w sprzedaży małe próbki. Dzięki czemu nikt nie będzie rozczarowany, za niewielką cenę można dostosować produkt do swoich potrzeb (klik). Ten post przygotowałam na konkurs. Jeśli lubicie naturalne makijaże,wykonajcie własną wersję takiego make-up'u. Zachęcam :)






Przeczytaj również: Wyrazisty manicure na jesień


zBLOGowani.pl

wtorek, 30 sierpnia 2016

Szeregowiec Signum




Właściwie sierpień zleciał niepostrzeżenie. Trochę żałuję, że to już prawie końcówka lata. No, cóż wszystko co dobre szybko się kończy. Styl militarny to temat przewodni dzisiejszego posta. Stylizacja miała być gotowa na 15 sierpnia, bo to Święto Wojska Polskiego, niestety z przyczyn technicznych mam mały poślizg, jednak myślę, że mi to wybaczycie. W przypadku tej stylizacji doskonale się sprawdza powiedzenie ubrać się “od stóp do głów”, to właśnie buty które kupiłam okazyjnie, całkowicie mnie zafascynowały i pchnęły w stronę poszukiwań skompletowania zestawu militarnego.


Buty są naprawdę niepowtarzalne to szpilki z metalowym obcasem o wzorze panterki wojskowej, zapinane na gruby pasek na kostce. Marka butów jest dość popularna w Deichmann’ie to Graceland, nie kupicie ich jednak aktualnie, bo to model sprzed kilku sezonów. Szukałam czegoś podobnego na Allegro ale pustaka...nie ma nigdzie fajnych butów w tym stylu a szkoda. Reszta mojej stylizacji to spódnica w kolorze zgniłej zieleni, kurteczka o nieco ciemniejszym odcieniu z roślinnym zdobieniem na rękawie. Z dodatków udało mi się dokupić czapkę w moro, małą torebkę, apaszkę w kolorach brązu i zieleni. Na pewno nie umknie Waszej uwadze, że użyłam również mojego nieśmiertelnika “Venus never dies”.








Styl militarny niby ascetyczny a można sobie pozwolić na trochę modyfikacji w zależności od tego co lubimy. Fajnym akcentem byłyby również okulary słoneczne typu pilotki lustrzane - polecam. Takie buty jak mam na sobie odbiegają od męskiego ciężkiego klimatu ale można również ubrać wygodne “Martensy”, spodnie w panterkę o kroju bojówek lub proste nie za szerokie dresowe. Myślę, że byłoby równie fajnie choć mniej kobieco. Wszystko zależy od tego jaki efekt chcemy uzyskać. Należy jednak przemyśleć, co pasuje u góry takiej stylizacji. Do wyboru można zastosować klasyczną koszule, koszulkę typu bokserka lub zwykły top. Buszując trochę po półkach sklepowych odradzam zakup koszulek w moro. Z całością stylizacji słabo się komponują i pogrubiają sylwetkę. Dużo lepiej zastosować wzór na kurtce, spodniach czy spódnicy. Nie należy jednak przesadzać w końcu to nie mundur tylko stylizacja utrzymana w stylu. Choć uważam, że w armii powinno się wprowadzić bardziej kobiece obuwie, które świetnie sprawdziło by się na defiladach :) Jednak to tylko moje skromne zdanie w najbliższym czasie pewnie rewolucji w tej dziedzinie nie przewiduje się. Wracając do stylizacji bardzo miło spędziłam dzień w Muzeum Militariów we Wrocławiu, gdzie jak się okazało są odpowiednie sprzęty do urozmaicenia takiej sesji. Było wesoło i sympatycznie. Dobrze czasem oderwać się od rzeczywistości i pofantazjować a ubiór daje nam taką możliwość. Czyż nie wyglądam jak Marusia, która zmożona trudami walki z ciuchowymi zakupami usnęła w końcu na kole armatnim. Wszystko wyszło tak jak chciałam w tej stylizacji...zabrakło mi tylko psa ;)

Przeczytaj również: La grand bleu

środa, 10 sierpnia 2016

Venus never dies



Czasem miewam bardzo niekonwencjonalne pomysły. Jednak jak mówią: “Potrzeba matką wynalazku”. Szykuję się już od jakiegoś czasu do przygotowania stylizacji w klimacie militarnym. Ponieważ chciałbym zastosować do niej jakieś dodatki, które będą charakterystyczne. Wiadomo, że wojsko to prostota i ascetyzm wyrazu.  Jest jednak taki jeden gadżet pozwalający ożywić taką stylizację. To przedmiot, który nie do końca jest standardową biżuterią tzw. “nieśmiertelnik”. Możliwe, że wielu czytelników doskonale go zna i nie trzeba im bliżej opisywać. Dla tych mniej zorientowanych w temacie przypomnę o co mi chodzi. Jest to zestaw dwóch blaszek z perforacją, którą żołnierz nosi na łańcuszku na szyi. Na blaszkach wytłoczone są numery identyfikujące żołnierza. Blaszki mają kształt prostokątów o zaokrąglonych rogach. Łańcuszek jest często wykonany z małych kuleczek.Wiele osób widziało takie “nieśmiertelniki” z pewnością na filmach. W armii amerykańskiej jest to system identyfikacji znany od dawna. W Polsce nazywana się je “tabliczkami tożsamości” i są w formie krążka. Podoba mi się, że na takiej wojskowej biżuterii spotyka się również sentencje. Ładne, mądre,pouczające, a oto przykłady:” Nigdy nie mów kiedyś, bo kiedyś może być za późno”,  “Żyj tak jakby każdy dzień był Twoim ostatnim”, “Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia”.
Można taki nieśmiertelnik kupić sobie w jednym ze sklepów internetowych. Taka biżuteria kosztuje do kilkunastu złotych, jeżeli jest to prosta blaszka. Droższe modele ozdobne wykonane są ze stali chirurgicznej lub srebra z graweracją, to już suma 25-150 zł. Pomyślałam jednak zamówienie, czekanie…a może by tak zrobić samemu “babski nieśmiertelnik”. W końcu nie jest to bardzo trudna i skomplikowana robota. Powiem tak: mój nieśmiertelnik, to tylko moja prywatna metafora takiej biżuterii. Wstawiłam zdjęcie materiałów potrzebnych do jego wykonania. Może ktoś będzie miał ochotę zrobić coś podobnego.


Potrzebny będzie: kulkowy łańcuszek ( dostępny w sklepie z materiałami do robienia biżuterii), kawałek koronki pomalowany na zielono ( taki kolor chyba jest najbardziej związany z wojskiem), kawałek łańcuszka na zawieszki, tekstylne gwiazdki ( można je nabyć w pasmanterii). Jeśli chodzi o gwiazdki to ozdobnik przypominający dystynkcje wojskowe. Na końcu blaszki, te zaprezentowane wycięłam z kawałka listwy budowlanej. Jest wykonana z cienkiego aluminium, a to metal tak miękki, że można go przyciąć nawet nożyczkami. Nie zapomnijcie opiłować trochę krawędzie, aby blaszką niepotrzebnie się nie skaleczyć. Jeszcze jedna ważna informacja koronka i gwiazdki są przyklejone na powierzchnie blaszek. Końcowy efekt połączenia tych elementów jest jak widzicie naprawdę kobiecy, a jednak jak dla mnie zachowuje swój pierwotny charakter. Jeżeli macie jakieś pytania lub sugestie dotyczące tego projektu. Serdecznie zapraszam z pewnością odpowiem.

Przeczytaj również: Ekstravaganza

niedziela, 7 sierpnia 2016

Wstrząsająca książka na letnie wieczory



Lubię zatopić się w lekturze z kubkiem dobrej herbaty . Przemyśleć jak upłynął dzień i co przyniesie jutro. Latem jest więcej czasu na relaks i odpoczynek, dlatego chciałam Wam polecić interesującą pozycję, którą aktualnie czytam. Być może zechcecie sięgnąć po proponowane przeze mnie “czytadło” również podczas wakacyjnych wojaży. Podobno sukces jest kobietą. Tu jednak okazuje się, że prekursorami w kształtowaniu damskiego świata mody mogli być mężczyźni. Książka „Mężczyźni, którzy wstrząsnęli światem mody”, to opis życiorysów dwunastu niezwykłych projektantów: Christian Dior, Hubert de Givenchy, Pierre Cardin, Paul Poiret, Charles Frederick Worth, Jean Patou, Cristóbal Balenciaga, Yves Saint Laurent, Karl Lagerfeld, Jean Paul Gaultier, Christian Lacroix, John Galliano. Autor książki to znany dziennikarz magazynu "Elle", Bertrand Meyer – Stabley, więc temat mody i krawiectwa nie jest mu obcy. Wybrał do swojej książki postacie wybitne i przedstawił w porządku chronologicznym od połowy XIX w do czasów współczesnych. Czy to ciekawa lektura? Z pewnością tak, to książka o pasjonatach i prekursorach, którzy nowatorsko podchodzili do damskiej szafy. Zmieniali ampula zarówno światowej arystokracji jak i zwyczajnych pań domu. Mimo, że wymienionych kreatorów łączy genialny zmysł krawiecki w życiu układało im się różnie. Jedni byli samotnikami inni wprost przeciwnie, brylowali na salonach. Książka sprytnie łączy ich życie prywatne a także wątki historyczne. Można również prześledzić jak stroje ewoluowały pod względem krojów i kolorystyki. Jest też kilka ciekawostek np. C. F. Worth, to propagator pierwszych pokazów mody na modelkach, co wcześniej nie było znane. Jego ulubioną modelką była jego żona i to na niej prezentował swoje projekty. Są tu również informacje takie jak: kto był prekursorem tworzenia oryginalnych perfum. Balenciaga  wprowadził nowy, olfaktoryczny trend w zapachowym świecie. Jego linie perfum są niepowtarzalne i ubóstwiane przez kobiety po dzień dzisiejszy. Książka Bertrand’a Meyer’a – Stabley’a, to doskonałe kompendium napisane z polotem. Mimo to ma twarde podstawy więc jest opatrzona w sporą bibliografię. Nie można pominąć jej walorów estetycznych. Znajdują się tu również ilustracje z pokazów, trochę przykładów niepowtarzalnych aczkolwiek charakterystycznych projektów . Nie jest to jednak album, ilustracje to jedynie dodatek.
Ilustracje genialnych projektów Ch. Lakroix  -"Mężczyźni, którzy wstrząsnęli światem mody" B. Mayer-Stabley, foto:1,2,4 Corbis/Profimedia, 3 BE&W
Nie wiem, czy udało mi się Was zachęcić do przeczytania tej książki…kto wie? Warto zaznaczyć, że w ramach tej serii w 2014, ukazała się również bliźniacza książka: “Kobiety, które wstrząsnęły światem mody”  autorstwa Bertrand’a Meyer’a – Stabley’a.  Jeżeli wpadnie mi w ręce w najbliższym czasie chętnie ją przeczytam. Dopiero całościowe spojrzenie na projektantów również od kuchni, daje pogląd o tym jak ciekawy może być świat mody, choć czasem o tym zapominamy. Miłej lektury. Tytuł posta sugeruje, że to powieść kryminalna lub horror. Bynajmniej...taki mały, żarcik.

Przeczytaj również: Człowiek znika w człowieku

niedziela, 17 lipca 2016

Pistacjowy manicure i metaliczna mandala




Letni klimat wpływa na mnie zawsze twórczo pod względem manicure'owych zdobień. Kolory i wzory sukienek, które noszą kobiety są obłędne. Trudno wbije się do mojej głowy jakiś wzór, kombinacja kolorystyczna i nie mogę się jej tak szybko pozbyć dopóki nie wymyślę odzwierciedlenia pasującego do reszty stylizacji na moich paznokciach. Tak było i tym razem inspiracją była dla mnie brązowo- zielona letnia sukienka. Na ostatniej wyprzedaży w Rossmann’ie kupiłam sporo nowych lakierów  za 50 % ceny, więc nic tylko próbować . Z jakością użytych lakierów było różnie. Zauroczona soczystością pistacjowego lakieru miałam nadzieję, że to będzie strzał w dziesiątkę. Niestety trwałość lakieru marki “Lovely”z serii Summer Beauty jest słaba.  Bez odprysków utrzymuje się zaledwie 2-3 dni. Pomimo, że pomalowałam 2 warstwy i użyłam dobrego top coat’a. Sytuacja mało komfortowa, bo chciałabym trochę ponosić manicure w tym wesołym kolorze ciut dłużej. Jednak ku mojemu zaskoczeniu dość dobrze się sprawdził zakupiony w jednym z kiosków lakier  firmy “Cristhine” nr 31, cena 3.90 zł. Jestem pewna, że jest raczej mało popularny, bo w dużych drogeriach nigdy go nie widziałam. Fajnie wygląda na płytce paznokcia - ciemny głęboki brąz o metalicznym połysku. Wypróbowałam ten lakier również do zdobień za pomocą stempla. Może nie jest bardzo gęsty ale wzory są widoczne, więc można go zastosować do tego celu. Wykończeniem całej stylizacji jest mała gwiazdka na środku wzorka w formie mandali. Nie widać tego na zdjęciu ale gwiazdki mają perłowo zieloną powierzchnię, więc taki akcent pasuje do całości. 



Jeszcze kilka słów na temat rewelacyjnego jak dla mnie top coat’a, który upolowałam na wspomnianej wyprzedaży. Nazywa się Nail Expert 60 sec turbo dry, marki Miss Sporty, czyli w skrócie jest to top – wysuszacz. Jak dla mnie “rewelka” zasycha szybciutko i dobrze wydłuża trwałość lakierów podstawowych. Żałuje, że nie kupiłam dwóch, bo naprawdę warto. Nie trzeba czekać i uważać żeby nie zniszczyć wcześniej wykonanej pracy. Co czasem mi się zdarza, Wam pewnie również :) Na końcu chciałam jeszcze pochwalić się najnowszą blaszką do stemplowania, którą kupiłam na Targach Kosmetyczno-Fryzjerskich o których już pisałam. Czy jestem z niej zadowolona?  To moja pierwsza blaszka. Z jednej strony ma dość dużo wzorów, więc można coś zawsze dobrać, z drugiej na pewno ma zbyt drobne wzorki, jeśli chodzi o te na całą płytkę paznokcia. Jednak grube kreski wzorów ze stempla są bardziej widoczne. Takie jest moje zdanie. Cena to 15 zł. Czy to drogo? Zakup dobrej jakości blaszki z dużą ilością wzorów nigdy nie kosztuje zupełnie tanio, więc byłam na to nastawiona.

Wracając do dzisiejszej stylizacji manicure'owej jest taka trochę etniczna i egzotyczna w sam raz na wakacje w tropikach. Czekam na Wasze komentarze i pozdrawiam wakacyjnie.

Przeczytaj również: Nie dla niedoskonałości
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...