niedziela, 25 września 2016

Miejskie safari – frędzle i printy






Kobieta zagubiona w wielkim mieście od czasu do czasu udaje się na polowanie. Witryny kuszą i wyzwalają nasze pierwotne instynkty. Nie wiem kto to powiedział, że kobiety to bardziej słuchowcy. Natomiast przeciwna płeć podobno kieruje się zmysłem wzroku bardziej od nas. Nikt tak jak my nie dostrzega niuansów kolorystycznych, a co ciekawe w dodatku potrafimy je doskonale usystematyzować w wyszukane nazewnictwo. Polowaniem może być również szukanie na mieście obiektu westchnień. Mężczyźni zdaje się, że bardzo lubią polować a może chcą być upolowani? Nie wiem... czy czytaliście może kiedyś felietony Beaty Pawlikowskiej? W jednym z nich pt. “Lew i żyrafa” autorka w dość obrazowy sposób opisuje czego szukamy, co daje nam szczęście. Kto jest lwem a kto żyrafą w naszym życiu. Zatem trochę w przenośni miejskie safari to polowanie na ludzi, na kolory, zapachy miasta, wreszcie na to ulotne uczucie zadowolenia. Stylizacja którą Wam pokazuję jest na poprawę humoru. Mimo, że to jedna z ostatnich stylizacji typowo letnich w tym roku na moim blogu. Czas pomyśleć o jesieni. Drogie Panie cóż udało mi się dobrać dla Was na pożegnanie lata? 


Sukienka jest z H&M-u w bardzo duży print. Posiada florystyczny motywy miętowo - zielony oraz biały. Kwieciste wzory wyraziście obrysowane są grubą brązową kreską. Jeśli chodzi o krój sukienki jest ściśle przylegająca do sylwetki i lekko plażowa, bo bez pleców. Tego nie zauważycie na zdjęciach ponieważ mam na sobie...no właśnie element maksymalnie zafrędzlowany. Śmieszne fikuśne ponczo wygląda jak wydziergana przez moją babcię narzuta lub obrus. Tak na prawdę to jeden z dodatków do ubioru, który zaproponowała marka "Vero Moda". Tylko jak wypatrzyłam to ponczo w jednym z second hand’ów pomyślałam...musi być moje z dwóch powodów. Po pierwsze frędzle wciąż są szalenie modne w każdej postaci również na butach i torebkach oraz ponczo jest wielofunkcyjne, mogę go używać do wielu stylizacji również tych jesiennych. Dobrze mieć coś takiego w swojej szafie, co przyda nam się o każdej porze roku. Opisując dzisiejszą stylizacje nie zapomniałam również o ciekawych butach. Mam je już kilka lat to czekolado-brązowe klapki na koturnie, które imitują drewniaki. Mają jednak tą przewagę, że są wykonane z leciutkiego plastiku. Urozmaiciłam je trochę ponieważ w podeszwie mają otwór przez który przeciągnęłam szeroką atłasową wstążkę. Po takiej modernizacji buty teraz wiąże się na kokardę wokół kostki. Lubię czasem takie małe ulepszenia, dzięki czemu buty dobrze się trzymają i są stabilniejsze niż klapki. Poza tym wyglądają bardziej elegancko. Na końcu pozostaje mi napisać kilka słów o torebce. Trafnym strzałem był także zakup tej wesołej torebki marki “Bagolitas by Janice”. Kiedy jedna z moich koleżanek ją zobaczyła od razu miała lepszy humor, ten brązowy frędzlowy puszek u góry, przypomina jakieś małe przytulne zwierzątko. Jest naprawdę urocza. Zajrzałam na stronę producenta jaka jest oferta takich oryginalnych torebek. To wyrób handemade, więc nie są niestety tanie - 234 zł to cena za torebkę. Motywy i kolory tej projektantki są zazwyczaj żywe posiadanie takiego dodatku rozwesela nawet nudne stylizacje. Nie wiem czy ktoś by się zdecydował na jej zakup ale ja jestem zadowolona zwłaszcza, że dałam za nią jedyne 3 zł na wyprzedażach z second hand’ów. Warto zapolować na dodatki w sklepach z drugiej ręki możemy znaleźć tam coś oryginalnego, na co nie zawsze byłoby nas stać w tradycyjnym sklepie. Wprawdzie ciągle poluję na jakiś model torebki ze znaczkiem “YSL” ale na razie zadowalam się tym co jest i co oczywiście mi się podoba. Zastawiam się jakie łupy z ostatnich polowań w ciuchlandach mają moje czytelniczki, może równie nietypowe jak moje. Zapraszam do komentowania zaprezentowanej stylizacji. Zajrzyjcie również czasem na mój kanał “KasiaSignum” gdzie postaram się realizować mój najnowszy pomysł. Trzeba się rozwijać aby iść do przodu, tak myślę :) Tematycznie będzie to poradnik. Znajdziecie tam filmiki oraz prezentacje slajdów z imprez skierowanych do kobiet oraz tutoriale jak coś zrobić samemu..może coś jeszcze ale to na razie moja tajemnica. Czekam na Wasze opinie :)

Przeczytaj również: Kardigan w roli głównej

środa, 21 września 2016

Wystawa – “Wspomnienie miłosnego święta”


Istnieją takie nostalgiczne chwile w życiu człowieka do których zawsze wraca. Wystarczy zapytać naszych mam i babek jak kiedyś wyglądał ślub i wesele. Wiele rzeczy zaciera się w pamięci, jednak to wydarzenie pozostaje wiecznie żywe, pomimo że fotografie ślubne już pożółkły a sukienka panny młodej leży gdzieś na dnie szafy, o ile w ogóle jeszcze istnieje. W ostatni weekend wybrałam się do Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu na finisaż wystawy “Wspomnienie miłosnego święta”, który był połączony z wieczorem czytania wierszy Miłosza. Wystawa to zbiór starych fotografii ślubnych z okresu PRL-u oraz niesamowita kolekcja sukien ślubnych. W niewielkiej sali czas stanął w miejscu, słuchając muzyki z adaptera “Bambino” można było poczuć magię tamtych lat. 




Jak zatrzymać chwile kiedy on i ona przyrzekali sobie miłość, wierność i uczciwość dopóki ich śmierć nie rozłączy. Fotografia ślubna a także monidło ( obraz pary ślubnej spotykany w tym okresie) zatrzymują w czasie i przestrzeni chwile piękne i ulotne. Niesamowicie spodobał mi się cytat z publikacji opisującej wystawę “Śmierć kochanków jest zawsze eleganckim rozwiązaniem fabularnym. Julia się nie roztyje, Romeo nie wyłysieje. Nie przygarbią się, nie zgrzybieją, ząb czasu oszczędzi ich zęby”cyt.1,...na fotografiach będą bowiem zawsze młodzi i najpiękniejsi. Tego przecież wszyscy pragną.


Suknia ślubna to kostium, który przeistacza kobietę w księżniczkę dodaje jej czaru i powabu. W czasach tak trudnych jak okres powojenny i późniejszy okres PRL-u w Polsce to było nie łatwe. Brakowało odpowiednich materiałów oraz wysoko wyspecjalizowanych sklepów, które były niezbędne do uszycia takiej kreacji. Pierwsze sklepy tego typu pojawiły się dopiero w latach 60-tych podobnie jak i wypożyczalnie strojów ślubnych. Okres wcześniejszy to wyłącznie szczycie sukien na miarę u krawcowej lub wykonanie ich samemu. Trudny ekonomicznie czas powojenny, czyli lata 40 i 50 zmuszał przyszłe panny młode do heroicznych poszukiwań samego materiału z którego miała być uszyta suknia lub kostium (również popularny w tym okresie). Trudno było zdobyć cokolwiek, problem był także ze zdobyciem odpowiedniej bielizny oraz obuwia, więc całość stroju musiała być długo kompletowana często na bazarach nazywanych “ciuchami’”, gdzie handlowano ubraniami z paczek z zachodu. Gdzie można było zaczerpnąć inspirację co do formy i kroju wymarzonej sukni ślubnej? W latach 60 zaczęło ukazywać się pismo “Świat mody”, które było poświęcone strojom ślubnym. Ulubionym źródłem do podglądania zachodu i śledzenia najnowszych trendów modowych było jednak niemieckie pismo “Burda Modern”. Czasopismo uzyskało dlatego dość dużą popularność gdyż było uzupełnione o wykroje ubrań, które można było uszyć samemu. Mimo większej dostępności do wzorców przenikanie kulturowe nie następowało w skali 1:1, było to raczej adoptowanie pomysłów i wplatanie ich na nasz polski grunt. Stylizacje wielkich światowych dyktatorów choćby Yves’a Saint Laurent'a (bikini obszyte kwiatami) były zbyt odważne i prowokujące. Warto przyjrzeć się również na wystawie używanym materiałom. W latach 60-tych pojawiły się materiały syntetyczne (kremplina, bistor), które miały swoje zastosowanie w strojach ślubnych. W okresie PRL-u powstaje również “nowa świecka tradycja”, czyli śluby cywilne. Tu białe suknie ślubne nie miały raczej zastosowania. To w końcu ceremonia bardziej urzędowa i nie wypadało iść na nią np. w welonie. Strój dostosowany na taką okazje to dobrze skrojona garsonka lub sukienka w dowolnie wybranym kolorze, na wystawie również można zobaczyć kilka takich przykładów. Nareszcie w latach 90-tych pojawiła się popularna “beza”. Suknia z dużą ilością tiulu, opiętym stanikiem i bufiastymi rękawami. To jest właśnie typowy przykład przenikania wzorców, które stały się bardzo dostępne. Było to naśladownictwo tego, co można było obejrzeć w tamtym okresie w telewizji. I tu nastąpiła moja konsternacja dlaczego tak późno...czy to na pewno odwilż polityczna zmieniła gusta pań młodych. Kilka lat temu odwiedziłam parę salonów ślubnych razem z moją przyjaciółką i co się okazuje. Beza wciąż króluje, może trochę w uwspółcześnionej formie (bo jest to raczej połączenie obfitego tiulowego dołu z gorsetem o odkrytych ramionach) a mamy przecież rok 2016. Mało tego koleżanka chciała uszyć suknię według wzorca z angielskiego magazynu o tematyce ślubnej. Niestety w salonach na pokazany model tylko wzruszono ramionami. Odpowiedź była prosta. “Proszę Pani dziś się szyje to co się sprzeda”, a jak się okazuje polskim kobietom ciągle odpowiada ten sam styl od lat. Choć są nieliczne, które zaczerpnęły by wzorce z trochę innych źródeł. Jednak anegdota ta obrazuje, że jest to zjawisko dość powszechne bardzo ostrożnego podchodzenia do tematu nowości mody ślubnej również w czasach obecnych. Wracając do tematu recenzowanej wystawy.
Jeden z przykładów opisów obrazujących w jaki sposób powstawały ślubne kreacje,są to historyjki z życia wzięte.
Organizatorzy opatrzyli każdy z eksponatów w dość wyczerpujący opis w jakich okolicznościach powstały suknie prezentowane na wystawie. Opisy są czasem zabawne, czasem intrygujące z pewnością obrazują czasy w których powstały. Mnie urzekł jeden z opisów ślubu Pani Alicji Tybrowskiej i Adama Kłobuszewskiego. Data ślubu to 2 maja 1981 r., a odbył się w kościele Opieki Św. Józefa przy ulicy Ołbińskiej. Młoda para do ślubu przyjechała jakże modnym wtedy białym polonezem. Suknia ślubna uszyta była z bistoru, a wykrój zaczerpnięto z magazynu “Burda”. Krawcowymi była mama i ciocia panny młodej. Całość stylizacji uzupełniały białe buty ze skóry na wysokim obcasie, uszyte na miarę w państwowym zakładzie produkcji obuwia Spółdzielni im.Olgina, gdzie pracowali rodzice pana Adama. Najciekawsza jest w tej opowieści zabawa. Goście zaproszeni bawili się w ośrodku wypoczynkowym Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Turawie pod Opolem. Zabawa była oczywiście szalenie udana, a w roli kelnerów wystąpili i tu uwaga...więźniowie z pobliskiego zakładu karnego. Czy dziś coś takiego mogłoby się zdarzyć? Piękna historia z przed lat. Na końcu chciałam jeszcze zachęcić do obejrzenia tej wystawy osoby czytające moją recenzję. Pomimo, że w zeszłą sobotę odbył się finisaż, została ona przedłużona o tydzień, wiec macie jeszcze okazje ją obejrzeć. Szczerze zachęcam to gratka nie tylko dla miłośników mody ale również dla osób interesujących się historią. W opracowaniu dzisiejszego posta była mi bardzo pomocna publikacja towarzysząca wystawie, która opisuje dość szczegółowo zarówno obrzędowość ślubną okresu PRL jak i przekrojowe ujęcie historii mody ślubnej. Zapraszam również na pokaz slajdów z wystawy.

cyt.1 artykuł z publikacji Wspomnienie miłosnego święta, Maria Marszałek



piątek, 9 września 2016

Denimki




W ostatnim czasie moje przyszłe stylizacje wymuszają na mnie zrobienie nowego projektu biżuterii. To dobrze, bo nie osiadam na laurach tylko daje się ponieść kreatywnej fali, która we mnie dżemie. Wielki granatowy kwiat albo sympatyczne denimki...jaka nazwa posta lepiej się sprzeda? Chyba ta druga wersja jest bardziej swojska i przaśna :) 

Ponieważ jestem w trakcie przygotowywania dla Was mojej kolejnej stylizacji, tym razem wczesno jesiennej. Uchylę rąbka tajemnicy: będzie kwiat na torebce, na butach, no i oczywiście, że będzie jeans. Czego mi zabrakło do całości stylizacyjnej kompozycji? Od razu pomyślałam o takich kolczykach, które dziś możecie ocenić. Jak zwykle szukanie wymyślonego wcześniej akcentu w sklepach czasem zajmuje wiecej czasu, niż zrobienie go samemu. Tak właśnie urodził się w mojej głowie “denimkowy” projekt kolczyków. Ponieważ przygotowałam je już jakiś czas temu, muszę powiedzieć...nie unikajcie dużych kolorowych kwiatów w biżuterii. Są świetne zwłaszcza jako kolczyki, efektowne broszki oraz wisiory. Letnie i wiosenne zestawy ubrań, aż się proszą o taki dodatek. Całe lato nosiłam je w różnych kombinacjach. Bo kwiat pasuje do wzorzystej kwiecistej sukienki, tuniki oraz t-shirt’a. Moje kwiatowe ozdobniki ponieważ są granatowo niebieskie pasują również idealnie do jeansu. Denimkowe kolczyki przydadzą mi się jeszcze nie raz.

Jeżeli zajrzeliście do mnie na bloga z ciekawości lub przez przypadek napiszcie jaka jest Wasza ocena? Czy ktoś chciałby nosić coś takiego? Opinia moich czytelników pomaga mi często w kolejnych projektach. Pozdrawiam.

Przeczytaj również: Szepty bieli
 

wtorek, 6 września 2016

Naturalnie, że naturalnie - Annabelle Minerals



Jak właściwie lubimy się malować, my kobiety? Gdyby tak zapytać każdą z nas z osobna odpowiedziałaby bez wahania, że lubi wyglądać w miarę naturalnie. Makijaż naturalny to właściwie taki którego nie widać, nie obciąża i nie zatyka porów. Cera wygląda na bardziej rozświetloną i wypoczętą, koryguje mankamenty skóry. Czy wszystko powinniśmy ukrywać? Na przykład piegi to coś co dodaje kobiecie uroku. Pogląd taki mają również na ten temat mężczyźni. Naturalne piękno zatem jest najlepsze. Są również i takie miłośniczki, które nie zależnie od warstw nałożonych na twarzy czują się komfortowo i naturalnie. Przypomina mi się Joann Collins w serialu Dynastia, która kładła się spać i budziła z pełnym mocnym makijażem. Scenarzyści czasem mają fantazję. Przeciętna kobieta odnajduje się na co dzień w lekkich eterycznych makijażach. Naturalność to również pojęcie dotyczące składu kosmetyków. Marka Annabelle Minerals to producent, który daje nam możliwość korzystania z produktów przyjaznych dla naszej skóry. Tajemnica tkwi w prostym a zarazem optymalnym składzie. Większość produktów posiada 4 podstawowe składniki: mika - świetnie rozświetlająca cerę, tlenek cynku, który jest odpowiedzialny za idealny mat w makijażu, dwutlenek tytanu pełniący funkcję filtra UVA/UVB na poziomie 15 SPF oraz tlenek żelaza jest on używany jako pigment dla uzyskania odpowiedniego koloru. Osobiście posiadam “Puder matujący” oraz “Róż mineralny” mają one naturalny skład – bez silikonów, parabenów, konserwantów, talków, sztucznych barwników, olei mineralnych i alkoholu. Podobnie jak cała gama kosmetyków do makijażu tej marki. Ja poszukiwaczka kosmetyków bliskich naturze jestem z nich naprawdę zadowolona. W prawdzie używam tych produktów od niedawna jednak spełniają moje szczególne potrzeby.





Dlaczego wybrałam kosmetyki mineralne?

- Nigdy nie sięgam po pierwszy lepszy kosmetyk z półki. Zawsze dokładnie analizuję skład zanim zdecyduję się na jego zakup. Zbyt pochopne decyzje w tej dziedzinie mogą wyrządzić więcej szkód niż pożytku w postaci alergii. W tym przypadku nie mam takich obaw.

- Wiem, że stosowanie kosmetyków zawierających minerały bardzo dobrze sprawdza się u osób posiadających cerę tłustą lub mieszaną. Ważnym składnikiem jest puder bambusowy, regulujący wydzielanie sebum. Po użyciu “Pudru matującego” moja skóra jest dobrze zabezpieczona przed efektem świecenia na wiele godzin zwłaszcza w tzw. strefie T.

- Nie jestem profesjonalną makijażystką, więc wykonany przeze mnie make-up dzienny, musi być w miarę szybki i niebyt trudny. My kobiety dzisiejszego świata, często zabiegane nie zawsze mamy czas na przesiadywanie wielogodzinne przed lustrem. Dzięki temu, że kosmetyki mineralne mają delikatną jedwabistą konsystencje, ich aplikacja jest naprawdę dziecinnie prosta. Bez ryzyka nałożenia zbyt dużej ilości. Nie używam z reguły różu. Ba, bałam się go jak ognia. Ten stosuję i wiem, że nie zrobię sobie nienaturalnie wyglądającego efekty typu “pąsowe policzki”. Takim różem intensywność koloru, umacnia się poprzez dodanie kolejnej warstwy i delikatne wcieranie wtapiające. Korektory i pudry można również stosować na mokro.

- Kosmetyki mineralne nie obciążają skóry i nie tworzą efektu maski. Opisane produkty są delikatne jak piórko :) Zawarty w składzie tlenek cynku łagodzi podrażnienia a nawet leczy, bywa pomocny w walce z drobnymi wypryskami, które zdarzają się w okresie wahań hormonalnych.

- Są, “do wyboru do koloru”. Nie lubię kiedy paleta odcieni kosmetyków makijażowych jest zbyt krótka. Marka Annabelle Minerals przygotowała, aż 66 rodzajów podkładów mineralnych. Można przebierać, wybierać, analizować, aby wreszcie trafić na ten wymarzony dla naszego rodzaju skóry. Pigmentacja oraz paleta barw zadowoli nawet najwybredniejsze Panie.


- Długi termin ważności to niezaprzeczalnie zaleta. Według informacji podanej przez producenta na opakowaniu mają dwunastomiesięczny okres ważności (oczywiście od otwarcia opakowania). Biorąc jednak pod uwagę, że to kosmetyki mineralne, są w postaci suchej i sypkiej w praktyce są zdatne do użycia o wiele dłużej.

- Ostatnią ich zaletą jest ekonomiczność. Zaledwie niewielka ilość wystarcza na wykonanie pełnego makijażu

Dziewczyny malujmy się z głową. Nie wydając pieniądze w błoto na masę kosmetyków, które potem zalegają w naszych kosmetyczkach. Może lepiej mieć ich mniej, za to dobre jakościowo. Jeszcze jedno producent oferuje w sprzedaży małe próbki. Dzięki czemu nikt nie będzie rozczarowany, za niewielką cenę można dostosować produkt do swoich potrzeb (klik). Ten post przygotowałam na konkurs. Jeśli lubicie naturalne makijaże,wykonajcie własną wersję takiego make-up'u. Zachęcam :)






Przeczytaj również: Wyrazisty manicure na jesień


zBLOGowani.pl

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...